wegetariańsko- wegański blog kulinarny Dosi i Asi

środa, 9 marca 2011

tłusty czwartek i zapiekanka "PROWANSALSKA" (?:D)

Co za przeklęty, żeby nie powiedzieć inaczej, dzień. Nie dość, że od wczoraj na każdym swoim kroku doświadczam ludzkiej głupoty, nie wiem czemu dopiero teraz AŻ TAK rzuciło mi się to w oczy. Może to wzrost mojej samooceny w kwestii intelektu, HAHA, ale nie sądzę. Tak czy siak, prócz tego, nic nie jest jak być powinno, a w dodatku martwe rzeczy też mnie dziś wkurwiają, z telefonem ojca, na którym dokumentowałam wszystko w ostatnim czasie, na czele. Także niestety ze zdjęć nie będzie dziś smacznie. Polecam mimo to się przełamać!

TŁUSTY CZWARTEK był tydzień temu, nie miałam nic robić, ale jak zobaczyłam w środę, Olkę, siedzącą obok mnie w ławce i oglądającą zdjęcia pączków, ktore nosiła ze sobą cały dzień... Przełamałam się. Wszyscy wiedzą, że nasze (moje i Oli) podejście do żarcia jest nienormalne, ale co zrobić. Obiecałam, że zrobię pączki tak ładne jak na zdjęciu! Miał to byc pierwszy niewegański wypiek od dawna, ale los zrzadził, że się zagapiłam i i tak zrobiłam po wegańsku. Cholera miało być mnóstwo pięknych zdjęć pączusiów a tu dupa, mam jedno tylko odzyskane skądinąd. Trudno, jak telefon ożyję to zrobię aktualizację.



Pączki najzwyklejsze, z dziurką na zdjęciu tym akurat, ale polecam zrobić bez, bo są mniej tłuste (mniejsza powierzchnia wchłaniania : D) :

- 1 łyżka suszonych drożdzy (boję się normalnych wyrabiać, w sensie NIE UMIEM NO : C)
- 1/2 szkl. ciepłej wody
- 3 łyżki rozpuszczonej margaryny wegańskiej
(od biedy olej, ale lepiej nieee)
- 5 łyżek cukru
- 3 szkl. mąki
- pół dużej łyżki proszku do pieczenia
- szczypta soli
(do 'rozczynu')

Polecam suszone drożdże wszystkim DROŻDŻOWYM UPOŚLEDZEŃCOM /takim jak ja/, naprawdę. Zalewamy wodą, solimy, zostawiamy na 5 minut. Dodajemy cukier. W misce łączymy suche składniki, dolewamy rozczyn drożdżowy i stopioną margarynę. Ugniatamy (ja oczywiście muszę umyć podczas tego 10 razy ręcę, co nie wpływa dobrze na jakos ciasta, ale niestety już tak mam). Zostawiamy, żeby wyrosło. Jak nie urośnie przed 20 minut olać to i uformować pąki w jakim kształcie chcecie. Zostawić je na wyrośnięcie i obiecuję, że na tym etapie urosną na pewno!

Na głębokiej patelni grzejemy tłuszczyk, jak będzie dość mocno pryskał przy kontakcie z wodą, chlupnąć na patelnię proszę, to można wrzucać pączki. Ale za gorący też nie może być (kolejna z porad taty!). Smażyć z obu stron no i tyle. Przygotowujemy jakąś polewę, posypkę, puder, lukier, co kto lubi! Do środka jeśli to nie donaty można wsadzić jakieś owoce, karmel cokolwiek.
A DONATY PRZEŁOŻYC BUDYNIEM! Niekoniecznie, rzecz jasna, ale polecam.

Przepis drugi, mimo braku mojej miłości do ziemniorów (prócz weekendów : D) powstał w sumie z pewnego przymusu. Z pewnych wzgledów muszę teraz gotować też dla mieszkających ze mną mięsożerców, a więc faszeruję ich jak najbardziej aromatycznymi potrawami, żeby zrekompensować im tęsknotę za mięsem : D





PROWANSALSKA ZAPIEKANKA Z ZIEMNIORAMI, TOFU I SUSZONYMI POMIDORAMI


-8 ugotowanych ziemniórów
(na oko)
-2 kostki tofu
-pół słoiczka suszonych pomidorów
-trochę oliwy
-czosnek, sos sojowy, ocet balsamiczny, zioła prowansalskie
- dwie, trzy cebule


Ziemniory gotujemy, kroimy w plasterki, cebulkę w paski, kółka, kostkę. Co kto chce. Ja polecam w kółeczka. Jestem zdania, że kształt warzywa jest w stanie totalnie zmienić smak. Tak jak np. do niektórych potraw pomidory kroje w paseczki, do innych w plastry, do innych w ćwiartki, kostkę... I to wcale nie jest głupota! Tak czy siak, cebulkę wrzucamy na dno naczynia żaroodpornego, w miseczce obok sporządzamy małą ilość 'marynaty' z sosu sojowego, octu balsamicznego, czosnku i oliwy, mieszamy to dokladnie i wylewamy połowę równomiernie na tą cebulkę. Dajemy warstwę ziemniaków na to. Następnie w osobnym naczyniu mielimy tofu z suszonymi pomidorami, dodajcie trochę wody albo mleka roślinnego no i koniecznie zioła prowansalskie, ewentualnie oregano. Można sobie część odłożyć do kanapek, bo daje radę absolutnie. No na ziemniory warstwa tego twarożku, potem znów ziemniory, twarożek, ziemniory, marynata. Jasne? I do pieca. Na jakieś hm hm 40 minut? w 180 stopniach? Strzelam. Mój piekarnik jest totalnie nieobliczalny, nie powiem wam na ile. Na oko.

Jeść nie przestawajcie absolutnie, jedzcie, jedzcie, jedzcie, to jedna z rzeczy z czołówki (10) najfajniejszych rzeczy jaka spotka was życiu (czy jesteście no life'ami czy nie!) : D

Dooooooooooooooooooooooosia

2 komentarze:

  1. ale pysznie u Ciebie:) zapiekanka palce lizac, a paczusie... mniam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. i co tu wybrac.. pączki czy zapiekankę.. :-)

    OdpowiedzUsuń